Coba - miasto w dżungli
artykuł czytany
6524
razy
Zespół Malowideł to budowle, na ścianach których wyraźnie, mimo upływu lat i braku konserwacji, widać ślady pisma obrazkowego i fresków nad drzwiami. Wielowiekowe tynki zmieniły barwy, ale oczami wyobraźni można zobaczyć, jak wielką wagę Majowie przywiązywali do kolorów nie tylko swoich szat ale i budowli.
Spacer robił się coraz bardziej męczący. Na szczęście padające prawie pionowo gorące promienie słoneczne napotykały na konary drzew, które nad alejkami tworzyły naturalne dachy. Żałowałam, że nie zdecydowałam się na pożyczenie roweru. Koledzy, którzy to zrobili, byli na pewno kilka kilometrów przede mną. Po drodze mijałam ukryte w gęstwinie ruiny mniejszych i większych piramid oraz budowli, nad przeznaczeniem których zapewne mocno dyskutują archeolodzy.
Gdy już opadałam z sił, nagle drzewa rozstąpiły się, a moim oczom ukazał się niesamowity widok. Piramida, której szczyt prawie sięgał nieba. To Nohoch Mul - Wielka Piramida - najwyższa z budowli Majów na całym Jukatanie. Licząca 42 metry wysokości robi na oglądających niesamowite wrażenie. Jest bardzo podobna do piramid, które widziałam w gwatemalskim Tikalu, niestety, jej stan jest o wiele gorszy. Mimo, że wyglądała, jakby w każdej chwili miała się rozlecieć, kusiła, by wspiąć się na jej wierzchołek. Pokusa obejrzenia Coby w całej okazałości wygrała z lękiem wysokości i strachem przed pokonaniem stromych schodów. Gdy stanęliśmy na szczycie, zaniemówiliśmy nie tylko ze względu na zadyszkę. Wokół roztaczał się niesamowity widok. Morze dżungli, z którego jak wysepki wyrastały wiekowe budowle. Nie spodziewałam się, że jest ich aż tyle. Niedaleko błyszczące tafle jezior, a wszystko skąpane w promieniach słonecznych. Bajka!
Zachwyt zachwytem, gdy jednak spojrzałam w dół na plac tuż przed piramidą, na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Sto dwadzieścia schodów, po których bez trudu weszłam, jawiło mi się teraz jako prawie pionowa ściana. W pierwszej chwili pomyślałam, że zostanę już na górze na zawsze, potem musiałam przezwyciężyć swą słabość i stopień po stopniu, powolutku zejść. To samo przeżyłam w Tikalu, tam jednak schody były odnowione. Tu ich nierówności i niewielka powierzchnia napawały nie tylko mnie ogromnym strachem. Już na dole musiałam posiedzieć dobrą chwilę na ławce, by opanować drżenie nóg. Czekała mnie przecież jeszcze długa droga powrotna do bramy.
Wracając do bazy w Cancun zahaczyliśmy jeszcze o Felipe Carrillo Puerto, miasto nazwane tak na cześć postępowego gubernatora Jukatanu. Wcześniej miejsce to nosiło nazwę Chan Santa Cruz i było znane jako siedziba powstańców z okresu wojny kast.
W 1849 roku wojna kast obróciła się przeciwko Majom z północnego Jukatanu, którzy chronili się w mieście. Po przegrupowaniu sił, gdy w 1850 roku byli oni gotowi wydostać się z oblężonego miasta, zdarzył się cud. Drewniany krzyż, wzniesiony przy studni (cenote) na zachodnim krańcu miasta “przemówił”, przekonując Majów, że są ludem wybranym, zachęcając ich do walki z Białymi i obiecując zwycięstwo. W rzeczywistości była to mistyfikacja, niemniej ludzie uznali to wydarzenie za rzeczywiste potwierdzenie swoich pragnień.
Mówiący krzyż prowadził Majów przez ponad osiem lat, aż do wielkiego zwycięstwa - zdobycia twierdzy Bacalar. Przez ostatnie lata XIX wieku Majowie w Chan Santa Cruz i okolicy nie podlegali rządowi w mieście Meksyk i Merida. W latach 20. naszego stulecia mieszkańcy regionu zaczęli robić spore interesy na chicle - drzewie, z soku którego otrzymuje się surowiec do produkcji gumy do żucia. Region szybko się rozwijał i wreszcie w 1929 r. podpisano porozumienie ze stolicą. Niektórzy Majowie, niechętni do porzucenia kultu mówiącego krzyża, przenieśli się do małych wiosek w dżungli, gdzie do dzisiaj go czczą. Można zobaczyć ich, gdy przychodzą z pielgrzymką do miejsca, w którym krzyż "przemówił", szczególnie 3 maja w dzień św. Krzyża. Tutejsi Majowie zachowują wiele tradycji swoich przodków używając nawet starożytnego kalendarza.
Przeczytaj podobne artykuły